środa, 10 grudnia 2008

Sprawdzian (engl. version comming soon)

Ponieważ w Mongolii a dokładniej w Amgalan, jest raczej wspaniale, Pan postanowił sprawdzić, czy jestem do tego przekonana. Tak więc, kiedy dzień zaczął się jak każdy, okazało się, że jednak możemy jechać na przyznanie Prezydentowi Polski, tytułu „Honorowego Scotta ;)” czyt. ‘Honoris Causa’. Zaprosił nas ambasador Polski w Mongolii, tylko że my się spóźniliśmy, ponieważ „drajwer” był przekonany (jak zawsze), że wie gdzie to jest, a nie wiedział. Tym sposobem ominęła nas przyjemność, zapoznania się z Leszkiem i Marysią (która jest chora, mowa o Państwie Kaczyńskich), ponieważ gadatliwy pan z BOR’u, nie chciał nas wpuścić. Nie chciałam więc tracić okazji, nawiązania kontaktu z Ułanbatorskimi scout’ami, poszłam pod ambasadę Polski, gdzie umówiłam się –telefonicznie- z Sete na spotkanie. On jest odpowiedzialny za kontakty z zagranicą; Iwona i Czarek pojechali do naszej salezjańskiej szkoły- Don Bosco, gdzie Czarek mieszka i uczy. A my chwilę pogadaliśmy o planach i moich „umiejętnościach/ uprawnieniach”. Kiedy wyszłam z „hufca” wyjęłam z torebki mapę, zapięłam torebkę, przeczytałam mapę, chciałam ją schować i wyjąć portfel i doznałam ZAWAŁU SERCA! Portfela nie było! Ktoś mi ukradł Iwony portfel z jej dokumentami i pieniędzmi. Przeszukując wszystkie pobliskie śmietniki i zakamarki, miałam nadzieję na odnalezienie dokumentów, udałam się więc na policję. Nikt nie mówił po angielsku, ale jakoś się dogadaliśmy, że mam jechać do innego departamentu, nie miałam jak, więc zabrałam się z radiowozem. W tym departamencie, dogadywałam się po rosyjsku, i stanęło na tym, że mam przyjechać z tłumaczem J tak czy siak, jak dostać się teraz gdziekolwiek? Pojechałam taksówką do Don Bosco, tam pożyczyłam pieniądze w szkolnym sekretariacie i zapłaciłam za taksę. Później ploty i analiza poszczególnych momentów z Iwoną i Czarkiem. = ups, muszę skończyć bo pod zasypiam, dokończę rano. I owe rano przekształciło się w wieczór, kolejnego dnia. Tak więc leżę w łóżku i piszę tylko lewą ręką. A, po powrocie do domu, okazało się, że krowa ubita i Iwona z Martą po porcjują; zakasać rękawy i za noże i tasaki. No i znów nie skończyłam. Zasnęłam.

1 komentarz:

Alicja Klewiado pisze...

Martuniu, śledzę Twój blog na bieżąco. Czytam z wielką ciekawością wiadomości od Ciebie. Jesteś wspaniałą dziewczyną. Tak dużo dobrego robisz dla tych biednych dzieci. Zawsze będę Cię podziwiać i stawiać za wzór do naśladowania. Przesyłam Ci gorące pozdrowienia i mnóstwo całusów. Ala